Miasto: zobaczyć, pokazać, przemalować
Niewidzialne miasto, red. M. Krajewski, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012.
Rafał Drozdowski, Maciej Frąckowiak, Marek Krajewski, Łukasz Rogowski, Narzędziownia. Jak badaliśmy (niewidzialne) miasto, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012.

Wymyślne płotki, kolorowe lamperie i napisy, graffiti, altanki, wywieszki, tabliczki, oblane farbą gazony, szyldy i gipsowe figurki, własnoręcznie zdobione siedziska i samochody zamienione w estetyczne obiekty stacjonarne – „wizualna baza danych” projektu „Niewidzialne miasto” zawiera sześć i pół tysiąca (spośród trzynastu tysięcy wykonanych) zdjęć dokumentujących efekty oddolnej, nieoficjalnej aktywności wizualnej mieszkańców kilku dużych polskich miast (Poznania, Warszawy, Łodzi, Wrocławia i Torunia).
Te działania – odsłaniające zapoznane wymiary życia miasta – pełnią różne funkcje: dekoracyjną, informacyjną i reklamową, ekspresyjną, a także, wszędzie tam, gdzie nie interweniują służby miejskie, interwencyjną. Podejmujące te aktywności osoby przekształcają przestrzeń, w której żyją, skrzętnie ozdabiając, porządkując, zagospodarowując, naprawiając różne jej elementy. Z jednej strony, w perspektywie społecznej, stają się obywatelami biorącymi jakąś część miasta w symboliczne posiadanie, z drugiej, w perspektywie egzystencjalnej – właśnie mieszkańcami, oswajającymi miejsca swojego zamieszkania, wyrażającymi się w tych „drobinach istnienia”, jak można by napisać za Jolantą Brach-Czainą, i potwierdzającymi byt1.
To już oczywiście interpretacja, bo sama dokumentacja projektu, przynajmniej intencjonalnie, miała być neutralna – jako zapis, notatka z terenu badań antropologicznych, czysty wynik obserwacji. Nie ma sensu wszczynać tu dyskusji na temat tego, że „czysty” zapis nie istnieje. Wszyscy to wiemy, wiedzą to też współautorzy projektu, skupieni wokół poznańskiej socjologii (cały zespół angażował w sumie kilkadziesiąt osób) – nie pierwszy raz z pewną taką dezynwolturą podchodzący do wszelkich krytycznych zastrzeżeń związanych z wykorzystaniem fotografii w badaniach socjologicznych. W Zakładzie Badań Kultury Wizualnej i Materialnej UAM od ponad dekady (w różnym kształcie instytucjonalnym) prowadzi się refleksję nad wykorzystaniem narzędzi wizualnych w badaniach, a także nad badaniem sfery wizualnej. W tym poszukiwaniu widoczna jest odwaga prostoty metodologicznej i odejścia od żargonu teoretycznego (co nie znaczy, że od teorii), a także ciągła praca samokwestionowania.
W projekcie „Niewidzialne miasto” przyjęto postawę odrębną wobec tej, którą Marek Krajewski i Rafał Drozdowski deklarowali w książce Za fotografię!2, proponującej zapomnieć o tym, co zdjęcia pokazują, i skupić się na praktykach. Może zresztą inaczej: właśnie dlatego, że „treść” fotografii jest nudna i powtarzalna, jak argumentowali wówczas autorzy, zdjęcia mogą stać się narzędziem nieuprzedzonego (niemal) spojrzenia i oglądu praktyk społecznych. Wszyscy widzą to samo i to samo – oraz tak samo – fotografują. Warto zatem zawiesić wiedzę o autorze, miejscu, z którego patrzy, kadrowaniu oraz o tym, jak fotografia może kłamać, i powrócić do patrzenia po prostu. Coś jest i coś zostaje sfotografowane. Nie ma w tym naiwności, lecz samoświadomość, wynikająca między innymi z uznania, że powtarzalność czy nawet banalność fotograficznych ujęć pozwala znieść wszelkie krytyczne relatywizacje. Sam charakter praktyki fotograficznej dowodzi zatem, że można ją niejako zdjąć, jak opakowanie z cukierka, by dobrać się do treści.

Baza fotografii miała najpierw być jedynie dokumentacją, ale okazała się na tyle inspirująca – a jednocześnie, jak wyznają autorzy w Narzędziowni, czyli w metodologicznym komentarzu do projektu, na tyle nużąca w swojej powtarzalności właśnie – że stała się punktem wyjścia do próby opisu socjologicznego miasta, w którym miała służyć jako źródło informacji oraz „pomocnik” dla wyobraźni i pamięci. To założenia socjologii wizualnej: badania praktyk na podstawie i za pomocą narzędzi wizualnych.
Intencja była ambitna: pytanie bowiem brzmi, czy możliwa jest jakaś synteza, opis na tyle ogólny, by ujmował prawidłowości, by – skupiając działania indywidualne i aktywności oddolne – pozwalał na wykreślenie mapy taktyk3. Wieloznaczność tych działań, w których przejawia się i wyraża gęstość tkanki miejskiej codzienności, ich niepochwytność, ruchomość miasta wynikająca z mobilności jego mieszkańców, z jego zmienności, a także z przyjętego wprost performatywnego rozumienia miejskości – „mieszkańcy tworzą miasto poprzez codzienne działania” – wszystko to sprawia przecież wiele kłopotów. Chciałoby się zobaczyć rzeczywistość w trójwymiarze, a tymczasem stereoskopia okazuje się problematyczna: jak w dziecięcej zabawie, w której patrzymy na wyciągnięty przed twarzą palec raz lewym, raz prawym okiem. Kłopot z takimi „przeskokami” widzenia wymownie demonstruje tytuł projektu: w intencji autorów miał oddawać charakter dokumentowanych działań jako przynależnych do estetyki nieakceptowanej, krzykliwej, głośnej, kiczowatej i przeczącej nowoczesnym wyobrażeniom o miejskości (czyim? jakiegoś domniemanego głównego nurtu, mitycznej klasy średniej?) oraz aspiracyjnym wzorcom i cywilizacyjnej higienie. Miasto „niewidzialne” (niejako „niedotykalne”) wyznaczałoby obszary degradacji, patologii, a przynajmniej społecznego i estetycznego zakłócenia oraz wykluczenia poza jakoby normatywną perspektywę estetyczną.
Jednocześnie jednak wszystko to, co jest tutaj treścią fotografii, a potem badania socjologicznego, staje się, kiedy się spojrzy lewym okiem, nadwidoczne, kłujące lub – egzotyczne. Trudno bowiem, przy całym uznaniu dla neutralności fotografii, nie zapytać o motywy wyboru fotografowanych miejsc. Socjolog powie: spontaniczna, oddolna aktywność, ale przecież wszystkie te płotki, szyldy i altanki właśnie przyciągają oko, wyróżniają się na tle szarobetonowego lub pastelowo-szklanego sąsiedztwa, „wystają”, „sterczą”, prowokują swoją egzotyczną odmiennością – wszystkie one mogłyby się znaleźć na fejsbukowej stronie „Nie-moje miasto dla beki” (jeszcze chyba takiej nie ma) lub wywołać hipsterskie „łał”. Tę wątpliwość, to cienkie podejrzenie o spojrzenie klasowe, wzmacniają niektóre z tekstów w tomie, np. klasyfikacja „twórców” oparta na popkulturowych skojarzeniach, „fajna” i niejako zewnętrzna wobec tych praktyk. Paradoksalnie zresztą działa tu sama zakładana neutralność zdjęć: oglądane w masie, na stronie lub w postaci pokazu slajdów, bez podpisów, wywołują właśnie wrażenie egzotycznej fantasmagorii.
Oko socjologa szuka tego, co nie pasuje. Oko socjologa ma unieruchomić, ulokować w stabilnych kategoriach to, co ruchome. Oko socjologa „dowartościowuje” to, na co patrzy. Oko socjologa, zarazem, uczy się „innej” estetyki, zaczyna obejmować przestrzeń społeczną wcześniej lekceważoną. To dwuznaczność być może nieprzekraczalna – być może zawsze, szukając, zatrzymujemy oko na tym, co wystaje. Na pewno zawsze dokonujemy swoistego unieruchomienia, co w tym przypadku stwarza interesujący styk pomiędzy fotografią a performatywnością (podkreślany w Narzędziowni). W samym projekcie to jednak dopiero początek – poczynając od zrobienia zdjęć, przez dyskusje wokół nich, po próbę stworzenia na ich podstawie siatki kategorii opisujących miasto – uruchamiają one proces poznawczy ukazujący miasto w działaniu, miasto stale i na nowo przetwarzane i zamieszkiwane.
W toku realizacji projektu kilka tysięcy zdjęć zredukowano do czterystu przedstawiających powtarzalne motywy, pozwalające się wpisać w siatkę kategorii prowadzących do stworzenia jakościowej mapy wartości istotnych dla mieszkańców. Marek Krajewski we wstępie nazywa tę mapę „konceptualną przestrzenią” (Niewidzialne miasto, s. 16), konstytuowaną przez wymiary: „czas”, „przestrzeń”, „funkcja”, „relacje społeczne”, „materialność”, „wykonanie” i „formy”. Jednocześnie wymiary te aktualizowały się w obrębie opozycji, np. „czas” ujmowany był za pośrednictwem par: trwałe/tymczasowe, doczesność/unieśmiertelnianie, jednorazowe/cykliczne, wstrzymywanie/pobudzanie zmiany, wczoraj/dziś, a wymiar „relacje społeczne”: reprezentacja ja/reprezentacja my, elitaryzm/egalitaryzm, konformizm/dewiacja, naśladownictwo/oryginalność, legalne/nielegalne (tamże). Przyjęte zostało też założenie, że istnieją takie aspekty życia miejskiego, które nie mieszczą się wprost w tych dychotomiach, przekraczają je lub między nimi mediują. W opisie „niewidzialnego miasta” te kategorie (ale też inne, pochodzące z innego porządku, jak np. wspomniani „twórcy”, albo konkretne „przypadki”, czyli opisy wybranych osiedli) zostały następnie rozpisane w osobnych artykułach. Bez pretensji do syntezy i przy wskazanych już zastrzeżeniach książka Niewidzialne miasto odsłania obraz niby znany, a jednak nowy. Przede wszystkim dzięki temu, że wszystkie te wystające krasnale i rażące kolory ukazuje właśnie nie jako wybryk, kaprys, zakłócenie, lecz element miejskiej normy w Polsce. Niezwykle owocna okazała się przyjęta metoda, dokonane w procesie badawczym przejście od socjologii wizualnej, od „narzędziowego” wykorzystania fotografii, do socjologii wizualności, odkrywającej społeczne sensy tego, co widzialne.
Jaki to obraz miasta? W największym skrócie opis ten Marek Krajewski daje we fragmencie analizującym „najbardziej typową realizację niewidzialnego miasta” – zdjęcie, które przedstawia kolorową bramę, skupiającą w sobie najwięcej cech, i w największym stężeniu niejako, przypisywanych badanej „niewidocznej” miejskości. Staje się ono widzialnym znakiem nierozwiązanego sporu o modernizację Polski. Sporu nierozwiązanego nie w tym sensie, że komuś w nim trzeba ostatecznie przyznać rację – chodzi o to, że przywoływane w tej dyskusji diagnozy i płynące z niej wnioski nie są stosowane w codziennej polityce polskich miast (wsi zapewne też). Ogrodzenie, wykonane przez rzemieślnika, bardzo kolorowe i składające się z wielu drobnych, „niedopasowanych estetycznie” elementów, ulokowane gdzieś na toruńskich peryferiach, w kontekście raczej małomiasteczkowym niż miejskim, trwałe – jest przede wszystkim widzialnością: z jednej strony estetycznej aktywności jednostki, a z drugiej – wyraźnego odseparowania sfery publicznej od prywatnej. Nadwidzialne w „niewidzialnym mieście” są właśnie te dwa wymiary: indywidualnej ekspresji i izolacji od innych, szeroko rozumianej wspólnoty. Projekt dowartościowuje, czy też normalizuje, oddolne aktywności w mikroskali, pokazując ludzką przedsiębiorczość, zaradność i potrzebę zmiany, a zarazem demonstruje pęknięcie społeczne wynikające z tego, że tam, gdzie wykonawcy tych praktyk dokonują samouspołecznienia się, niekoniecznie tworzą się więzi społeczne.
Dlaczego tak jest, to temat na inną opowieść, uwzględniającą również zupełnie nieobecną w książce perspektywę historyczną4. Taką, jaką widać z lotu ptaka, w makroskali, w fotograficznym projekcie Inne miasto Elżbiety Janickiej i Wojciecha Wilczyka, demonstrującym różne – mniej lub bardziej niespojone i nieprzyswojone – warstwy warszawskiego pejzażu. I taką, jakiej można dopatrzeć się w samych omawianych w projekcie praktykach jako spuściźnie PRL-u i swoistej postawy zaradności („załatwiania” i „dawania sobie rady”), jaką wytworzył5.
W każdym razie mamy obywatelskość opartą na własności i symbolicznym przejmowaniu na własność, nie mamy obywatelskości opartej na współżyciu z innymi. Dopowiada to mocno Krajewski w krótkim, zorientowanym antropologicznie (znakomitym!) eseju na temat farby – „farba jest dobra na wszystko” (s. 173) – w którym wskazuje, że farba właśnie stanowi podstawowe narzędzie zmiany społecznej w Polsce: to ona pozwala na symboliczne (i nie tylko) przejęcia, odgraniczenia i przemiany, przemalowując rzeczywistość i nadając jej nowe znaczenia. Co ważne, wyłania się tutaj indywidualny, a nawet izolacjonistyczny charakter tych aktywności (niczym malowanie granic lub barw wojennych), ale też wskazuje możliwości (pojedyncze przypadki, które dają nadzieję) malowania wspólnego. Dodać można – raz jeszcze z perspektywy makro – że przemalowuje się też na poziomie strategii: robią to całe spółdzielnie na przykład, w niekończącym się procesie ocieplania budynków, za którym postępuje ich odmalowywanie we wszystkie kolory tęczy (choć nigdy razem). To prawdopodobnie najważniejsza dziś kwestia: do kogo należy miasto6. Nie tylko w sensie opozycji: mieszkańcy – władze, czy klasa średnia – niewyemancypowani peryferjusze (że pozwolę sobie na neologizm), ale też jednostki czy społeczności. To nie tyle pytanie o to, kto kogo, lecz o podmiot życia w mieście. Po obrazie go poznacie.
Artykuł powstał w wyniku prac w projekcie Kultura wizualna w Polsce: języki, pojęcia, metaobrazy finansowanym ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2012/05/B/HS2/03985.
1 Por. Jolanta Brach-Czaina, Szczeliny istnienia, PIW, Warszawa 1992.
2 Por. Rafał Drozdowski, Marek Krajewski, Za fotografię! W stronę radykalnego programu socjologii wizualnej, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2010.
3 Por. Michel de Certeau, Wynaleźć codzienność. Sztuki działania, przeł. K. Thiel-Jańczuk, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2008.
4 Pisałam o tym m.in. w artykułach: Przednowoczesność – albo niedojrzałość. Indywidualizm i państwo w Przedwiośniu Stefana Żeromskiego, w: Sploty kultury, red. N. Dołowy-Rybińska i in., Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2010; oraz „Gospodarka wyłączona”, w: Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach, red. M. Szpakowska, WAB, Warszawa 2008.
5 Por. też Tomasz Rakowski, Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy. Etnografia człowieka zdegradowanego, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009.
6 Por. też na ten temat – w kontekście wizualności – dyskusję o „zaśmiecaniu” wizualnej przestrzeni miasta: Magda Szcześniak, Łukasz Zaremba, Za wizualnym śmietnikiem, „Dwutygodnik. Strona Kultury” 2013, nr 104 oraz Xawery Stańczyk, Za wizualnym freeganizmem, „Dwutygodnik. Strona Kultury” 2013, nr 105.