Islamofobia i jej czasy
Monika Bobako, Islamofobia jako technologia polityczna. Studium z antropologii politycznej, Universitas, Kraków 2017
Nie tylko więc z doświadczenia nie wypływa bowiem pojęcie Żyda jako takie, ale wręcz przeciwnie, dopiero pojęcie Żyda pozwala w pełni zrozumieć sens tych różnych doświadczeń. To nie doświadczenie powołuje do życia pojęcie Żyda. Gdyby Żydów nie było, wymyśliliby ich antysemici1
– napisał pod koniec drugiej wojny światowej Jean-Paul Sartre.

Przywołuję Sartre’a i jego teorię antysemityzmu nie bez kozery. Po pierwsze dlatego, że Sartre jest nieco zapomnianym patronem i prekursorem tradycji intelektualnej, w którą wpisuje się książka Moniki Bobako, czyli „badań postkolonialnych” zapoczątkowanych lub raczej zinstytucjonalizowanych przez Orientalizm Edwarda Saida. Po drugie dlatego, że przewrotny, lecz głęboki związek antysemityzmu i islamofobii jest jednym z najciekawszych wątków tej pracy. Po trzecie dlatego, że autorka, sięgając co prawda do innych filozoficznych inspiracji, przyjmuje taką właśnie konstruktywistyczną perspektywę: islamofobia, chociaż w tytule figuruje jako technologia polityczna, jest jednak przedstawiona przede wszystkim jako pseudokognitywna operacja epistemiczna, która wszakże nie jest jedynie poznawczą iluzją, nie przestaje bowiem wywoływać rzeczywistych skutków w świecie społecznym. Islamofobia jest także operacją na afektach o charakterze wyobraźniowym lub, jak kto woli, tożsamościowym. I nawet jeśli jest technologią polityczną, to technologią rozproszoną i spluralizowaną, używaną przez wiele podmiotów w zróżnicowanych celach. Tu chciałoby się sparafrazować Sartre’a: „islamofobia jest nieprzekraczalnym horyzontem naszych czasów”. Można jednak opisać tę książkę w tonacji bliższej Monice Bobako: islamofobia jest rozległą i zróżnicowaną przestrzenią dyskursów, które pomimo że są wzajemnie sprzeczne i skonfliktowane, to jednocześnie pozostają homologicznie samozwrotne i wzajemnie się wzmacniają…
(Anty)judaizm
Proszę wybaczyć to nieco filozoficzne wprowadzenie – Islamofobia jako technologia polityczna jest książką pisaną z niewątpliwą pasją dla teorii, ale jest to praca empiryczna, dotycząca naszego tu i teraz. To książka zaangażowana, a przede wszystkim poszukująca wyjaśnienia dla zjawiska, które choć odrażające, jest zarazem poznawczo fascynujące. Problem związków antysemityzmu i islamofobii, któremu poświęcony jest czwarty z sześciu rozdziałów rozprawy, ujawnia złożoność i nieoczywistość problemu. W gruncie rzeczy bowiem islamofobia nie jest zwyczajnym rozszerzeniem antysemityzmu (chociaż, jak na początku zaznacza autorka, badania nad antysemityzmem dostarczają jej znacznej części „ramy metodologicznej”), jego powtórzeniem czy przeniesieniem na nowy obiekt. Po katastrofie Zagłady w kulturze zachodniej podjęto wielki wysiłek wykorzenienia antysemityzmu i włączenia Żydów do „uniwersalnej” wspólnoty kulturowej. Powstało wtedy pojęcie „dziedzictwa judeochrześcijańskiego”, które będąc zręczne teologicznie, pozostaje wątpliwe historycznie – zwłaszcza wtedy, gdy miałoby wykluczać trzeci śródziemnomorski monoteizm w oczywisty sposób pokrewny dwu pozostałym. Nie chodzi więc jedynie o to, że kalki antysemickiego stereotypu zostają wprost przeniesione na muzułmanów. Wkrótce okaże się, że to islam, a nie Zachód jest głównym źródłem antysemityzmu, a Zachód zacznie się jawić jako obrońca żydowskości (skądinąd z nim tożsamej) przed muzułmańskim żywiołem dążącym do zniszczenia wszystkiego, co żydowskie (czyli samego Zachodu także). Nie chodzi tu jedynie o transfer winy: islamofobia w tym wypadku przestaje być upodobaniem, a staje się obowiązkiem moralnym. Równocześnie europejski antysemityzm zostaje zaczarowany jako bolesny, lecz jedynie epizod zamierzchłych czasów. Wszystko wskazuje więc na to, że usuwając trupa z szafy, Europa mości w niej miejsce dla kolejnego…
Monika Bobako przedstawia skądinąd rozległy materiał historyczny pokazujący wielowiekowe bardzo ścisłe i symbiotyczne związki judaizmu i islamu, dla których nie ma analogii w świecie chrześcijańskim. Nie chodzi tu jednak o wymazywanie obecności współczesnego antysemityzmu wśród muzułmańskich społeczności lub autorytetów religijnych, ale właśnie o zadenuncjowanie wielkich tożsamościowych opowieści czyniących historię osnową dla politycznych mitologii, które autorka sugestywnie określa mianem „nowych geometrii inności”.
Wynalazek tradycji judeochrześcijańskiej realizuje zresztą pewną szerszą matrycę instrumentalizacji islamofobii. Znaczenie islamofobii tkwi bowiem w jej użyciu. Rozdziały czwarty i piąty poświęcone są odpowiednio islamofobii progresywistycznej (w tym feministycznej) oraz tradycjonalistycznej islamofobii chrześcijańskiej. Niezależnie od tego, czy są one rzeczywiście symetryczne, jak sugeruje autorka, najważniejsze jest to, że każda z nich gra islamofobicznym dyskursem, podtrzymuje go w ruchu i rozszerza zakres jego panowania. Przy niewielkim uproszczeniu reguły tej gry są dość proste: progresistki i progresiści widzą w „islamie” radykalną antytezę postępowych wartości, a następnie dokonują wtórnej „islamizacji” rodzimych adwersarzy, antymuzłumański stereotyp ma zatem posłużyć delegitymizacji religijnej prawicy i przedstawieniu jej w istocie jako obcej oświeconej kulturze Zachodu. Tymczasem tradycjonaliści, którzy uważają się za najdoskonalsze wcielenie tej kultury, przedstawiają progresistów już to jako użytecznych idiotów otwierających odwiecznemu wrogowi drzwi do wspólnego domu w imię chimerycznych ideałów humanizmu (pobrzmiewa tu antysemicka figura szabes goja), już to podejrzewają ich o makiaweliczny spisek, w którym islam ma stać się bronią wymierzoną wprost w chrześcijańską Europę. Wizja tradycjonalistów nie jest zresztą pozbawiona pewnych dwuznaczności, tyle że są to dwuznaczności złowrogie. W istocie wyobrażony islam jest dla ultrakonserwatystów obiektem fascynacji:
Przedmiotem tej fascynacji jest opór, jaki islam stawił sekularyzacji, oraz rola, jaką w społecznościach muzułmańskich zachował religijny autorytet i tradycja. Oblężeni przez zeświecczoną kulturę indywidualizmu i obyczajowego permisywizmu zachodni głosiciele konserwatywnej, chrześcijańskiej islamofobii walczą zatem z islamem, który będąc w ich percepcji wrogiem chrześcijaństwa, jednocześnie symbolizuje to, co uważają oni za swój cel i największą wartość: powrót społeczeństwa podporządkowanego zasadom religii (s. 316).
Istnieje jednak także druga strona medalu. Czasem islamofobia potrafi przezwyciężać swoje wewnętrzne opozycje. Monika Bobako wskazuje Samuela Huntingtona (konserwatywnego, ale nietradycjonalistycznego politologa) oraz Orianę Fallaci (włoską dziennikarkę kojarzoną kiedyś z lewicą) jako główne postaci współczesnego dyskursu islamofobicznego. W obu przypadkach mamy do czynienia z islamofobią zsekularyzowaną, a jednocześnie otwartą na pojednanie z chrześcijańskim dziedzictwem jako tarczą w „wojnie kultur”.
Neoliberalizm
Islamofobia opiera się na badaniu skoncentrowanym przede wszystkim na konstruowaniu dyskursów i wyobrażeń społecznych. Monika Bobako podkreśla, że chociaż islamofobia ma długą historię, to jednak jej ekspansja i usadowienie na głównym miejscu jest stosunkowo nowe i wiąże się z szerszym zjawiskiem „ukulturowienia” problemów społecznych. Ten proces, a w szczególności powrót polityki uprawianej w kategoriach tożsamości, autorka przypisuje neoliberalizmowi jako dominującej postaci kapitalizmu od początku lat 80. XX wieku. Ta odmienna od dyskursywnej, chciałoby się rzec – funkcjonalistyczna, perspektywa prowadzi do następującej konstatacji:
Islamofobia jest więc nie tyle nastawieniem, indywidualną czy zbiorową reakcją na zagrożenie i zmianę, ile przede wszystkim technologią władzy, sposobem na stabilizowanie systemu ekonomicznego oraz organizowanie działań nadbudowanych nad nim instytucji politycznych, takich jak neoliberalne państwo (s. 116).
Przyznam, że teza ta wydaje mi się problematyczna lub raczej zbyt jednostronna. Autorka zauważa wprawdzie, że jest to zarazem „»formacja ideologiczna«, która zagospodarowuje niepokoje i frustracje wywołane systemowymi efektami neoliberalnych przemian”. W tym drugim przypadku islamofobia byłaby raczej reakcją na neoliberalny projekt niż integralną jego częścią. Pytanie, czy obie te tezy można połączyć inaczej niż prostym schematem użyteczności antymuzułmańskiego stereotypu dla kapitalistycznego porządku. Nie da się ukryć, że dyskurs islamofobiczny wymierzony jest nie tylko w samych muzułmanów, ale także w „globalistów” lub „neoliberałów”. Oni zaś bywają szczerymi oponentami islamofobii, przynajmniej w jej radykalnych postaciach. W krajach zachodnich pozostają też często umiarkowanymi rzecznikami emigrantów. Oczywiście w obrębie kapitalizmu (nie tylko neoliberalnego) występuje niezmiennie tendencja do wykorzystywania wszelkich form dyskryminacji do dyscyplinowania pewnych kategorii pracowników i obniżania ich płac. Jak jednak pokazuje choćby Walter Benn Michaels, neoliberalizm postrzega dyskryminację jako problem dla rozwoju konkurencji (między pracownikami) i dlatego „kocha diversity”. Polityki antydyskryminacyjne wdrażane przez światowych czempionów neoliberalizmu można oczywiście uznać za dalece niewystarczające i podyktowane żądzą zysku, ale trudno uznać je za czysto fasadowe, szczególnie w porównaniu do czasów regulowanego kapitalizmu korporacyjnego. Innymi słowy, chociaż autorka rozpoznaje złożoność relacji neoliberalizmu i islamofobii, sądzę, że są one jeszcze bardziej skomplikowane, niż to opisuje.
Polska
Wielką zaletą książki jest prowadzona w niej równolegle analiza polskich i światowych dyskursów islamofobicznych. Polska islamofobia, choć niezwykle młoda, zajmuje przecież pokaźne miejsce na europejskiej mapie ksenofobii. Można nawet zaryzykować tezę, że Polska jest jedynym do tej pory krajem, w którym kampania antymuzułmańska była ściśle sprzężona nie tylko ze zmianą rządu, ale całego ustroju politycznego. W pewnym sensie zjawisko islamofobii bez muzułmanów dostarcza unikalnego pola badawczego, a znacząca nieobecność paradoksalnie zwiększa, a nie zmniejsza socjologiczną gęstość zjawiska.
Zarazem jednak ten rozległy opis pozostawia pewien niedosyt. Wynika on z zamknięcia polskiej islamofobii w formule imitacyjności związanej z półperyferyjnością. Nie jest to formuła bezużyteczna: Polska pod wieloma względami pozostaje krajem półperyferyjnym, a imitacyjność jest jego niezbywalnym atrybutem. Jednocześnie jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że intensywność polskiej islamofobii ma głębsze i całkiem własne korzenie. Odsłonięcie jej swoistości byłoby jednak w gruncie rzeczy całkiem nowym projektem badawczym. Bobako przyjmuje na swój sposób perspektywę uniwersalną, której Polska jest tylko egzemplifikacją – i jest to wybór całkowicie prawomocny.
Dla wielu czytelników rozczarowaniem będzie to, że z książki niewiele dowiemy się o tych, którzy obejmowani są najczęściej kategorią „europejskich muzułmanów” i są bezpośrednim obiektem islamofobii. Ten brak jest nie tylko zamierzony, ale wręcz konieczny. Oczywiście badania w tym zakresie są interesujące i ważne. Musiałoby to być jednak zupełnie inne badanie, traktujące o zupełnie innym przedmiocie.
Ze względu na swój przedmiot, rozmach, podbudowę teoretyczną i naukową rzetelność książka Moniki Bobako powinna stać się w polskiej humanistyce obowiązkowym punktem odniesienia. Tym bardziej że zjawisko, które bada, najpewniej nie przestanie kształtować postaw społecznych i zapładniać zbiorowej wyobraźni, a w efekcie przenikać do uczonych dyskursów.
Antymuzułmańska ksenofobia – jak każda zresztą jej odmiana – nie jest problemem wyłącznie dla tych, którzy są jej ofiarami. Jest ona bowiem trucizną, która infekuje całość relacji społecznych. Nikt, kto nosi w sobie jakiekolwiek ziarno inności – więc pewnie każdy – nie może czuć się bezpieczny: raz puszczona w ruch machina nienawiści i strachu wobec konkretnej kategorii obcych czy innych nigdy się przecież na nich nie zatrzymuje (s. 374)
– pisze w zakończeniu badaczka. Miejmy nadzieję, że przynamniej w tej sprawie się myli. Jeśli nie, to na zatrzymanie tej machiny jest już za późno.
1 Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, przeł. J. Lisowski, Futura Press, Łódź 1993, s. 15.